Kilka lat temu ta scena gościła już w MCK SOKÓŁ z przedstawieniem „Trzy razy łóżko”. Sztuka ta została napisana przez Jana Jakuba Należytego (poetę, satyryka, pieśniarza, aktora i reżysera, który niegdyś przez jakiś czas mieszkał i tworzył w Krynicy-Zdroju). To widowisko zyskało sobie uznanie sądeczan. Podobnie można powiedzieć o „Wydmuszce”. Mariusz Pilawski tym razem wziął na warsztat (w Manufakturze, gdzie ma siedzibę łódzki Teatr Mały) dzieło Marcina Szczygielskiego. Tytułowa bohaterka to czterdziestokilkuletnia bibliotekarka Halina Kociemba (Loretta Cichowicz), która wiedzie na pozór spokojne i monotonne życie wśród książek. Jej codzienność pewnego dnia narusza młoda Roksana Kluczyk (Malwina Irek), atrakcyjna żona biznesmena prowadzącego szemrane interesy, która po raz pierwszy w życiu odwiedza tego typu instytucję. Obie panie na początku dzieli wszystko, wiek, uroda, ubiór, spojrzenie na życie… Obie też – zupełnie niespodziewanie – odnajdują w sobie bratnie (może raczej siostrzane) dusze. Obie wzajemnie na sobie wpływają w takim sensie, że dokonują się w nich istotne przemiany (na korzyść). Obie stają się sobie bliskie. Z ich rozmowy dowiadujemy się, że „wydmuszką” niektórzy pogardliwie nazywają kobietę, która nie może mieć dzieci. Tak jest w przypadku Haliny, tymczasem Roksana spodziewa się dziecka, którego nie chce jej małżonek…
„Marcin Szczygielski – dziennikarz, dramaturg napisał tekst Wydmuszki i ofiarował go polskim scenom, tak by ponownie z tych scen poszła w świat zakodowana informacja o tym co jest ważne w relacjach między normalnymi ludźmi. Co to znaczy "normalny człowiek" mamy prawo zapytać?
Otóż to. Warto zaszufladkować się do tej kategorii ludzi, ludzi normalnych w każdym kontekście, bowiem tylko w ten sposób dowiemy się, że możemy, ba, że potrafimy stawać się wyjątkowi. Indywidualizm ludzkiej natury opowiadany poprzez zwyczajne historie umacnia wiarę, że walka o samego siebie, o swoją wyjątkowość, o swoje życie staje się wartością nie do przecenienia. Oto dwie kobiety spotykają się przypadkiem i zaczynają gadać o najzwyczajniejszych sprawach, o minionych miłościach, o relacjach rodzinnych, o marzeniach. Do czego ta rozmowa prowadzi? Do zwykłego wniosku, że nawet w pustce mijającego czasu można znaleźć piękno, czułość, nadzieję i wiarę w przemijanie i jego sens. Teatr Mały w Manufakturze lubi opowiadać o prostych sprawach i na taką kolejną liryczną przypowieść ubraną w "fatałaszek komedii" ma zaszczyt Państwa zaprosić” – czytamy w małej recenzji na stronie Teatru Małego.
I nie jest to ocena na wyrost. Łódzki spektakl niesie w sobie duży ładunek pozytywnej energii, sporo komizmu, zabawnych gier słownych, ale też refleksji nad tym, co w naszej egzystencji jest ważne, a może nawet najważniejsze: otwarcie się na drugiego człowieka, znalezienie w nim nie intruza, ale bliźniego.
Spektakl ogląda się z przyjemnością, co jest zapewne zasługą reżysera, ale też świetnie grających, bezpretensjonalnych aktorek. Akcja sztuki została tak poprowadzona, że w zasadzie do końca nie wiemy, czy uczestniczymy w komedii, czy może jednak tragedii, bo gdzieś w powietrzu zawieszone są dramatyczne wątki… Całość kończy się jednak szczęśliwie.
Marcin Szczygielski
Fot. PG