Prowadzą gospodarze. Żywiecka strona, od Baraniej w stronę Słowacji. HULAJNIKI Z Milówki (wójt gminy Milówka Robert Piętka zasiadł w pierwszym rzędzie), a holajnik to mały pasterz, ale nie byle jaki, taki, który się uczy fachu pasterskiego..
Dzień się budzi, ale jeszcze ciemno. Trza się zwołać, dowiedzieć, kto kiedy przyjdzie na pastwisko.
„Hanka, Hanka ka żeś jest? Tu żech jest, tu żech jest, idę na polanę!” Dziewuszki malutkie śpiewają o gęsiach, co im się po polanie rozleciały, w drugim planie chłopaki bawią się – jakkolwiek dziwnie to zabrzmi w takich okolicznościach przyrody – w salonowca. Dziewczęta dalej śpiewają, chłopaki zaczepiają i proponują wspólną zabawę. Kilka propozycji odrzuconych, w końcu decyzja: Kwacki. Dzieci siadają spleceni jedno za drugim. Inni wyrywają ich z dziwnej gąsienicy.
„Jak się nas tyle zebrało, to zabawmy się w dziada.” A zebrało się, bo jak doszło kilku najstarszych, to dzieciaków na polanie jest teroz ćwierć setki. Dzieci ustawiają się jak do zabawy w pociąg, pierwszy ma rzemień i goni tego ostatniego, jak mu przywali w wiadome miejsce, ostatni odpada i teraz kolejny jest narażony na spotkanie z rzemiennym paskiem. Dziewięcioletniego Roberta aż podrywało, kiedy kolejnym ostatnim nieszczęśnikom dostawało się po rzy… tylnej części ciała.
Do Jaśka na imieniny szła kapela, troje skrzypiec, basy i heligonka. Mają kapkę czasu, więc dzieciom na polanie przygrają.
I poszły dzieci z Milówki w tany: klaskany, hajduk, obyrtki. Starsi. Młodsi z boku próbują naśladować kroki tańczących – wymiana pokoleń, najbardziej naturalna szkoła. Nie trza nikogo zmuszać, nie ma ocen, a właściwie jest ocena – opinia rówieśników, czy ktoś zawołany tancerz, czy lepiej żeby się zajął czymś innym.
W końcu dzieci młodsze też proszą o przygrywkę, żeby mogły sobie zaśpiewać i zahulać. Wdzięczne dziecięce głosiki, małe stópki wybijające rytm. Teraz i starsi nie mogą stać bezczynnie. Tańczą wszystkie dziewczęta. Dołączają się chłopcy, znów parami wiruje cała scena. Pojedynki na przyśpiewki, taniec, i znów wymiana melodyjnych pocisków.
„Przygrajcie mi do hajduka, to wom pokażę, czego mnie tata nauczył.” A potem „czego mnie wujek nauczył.” I w popisach kolejnych, coraz trudniejszych figur, w skokach przez kapelusze, laski (ciupagi), tańcu w przysiadzie… i w tych słowach, że tata, że wujek – cała prawda o przekazie pokoleniowym.
Jak zwykle grupa ż Żywiecczyzny pokazała bardzo dobre przygotowanie aktorskie, taneczne, wokalne i… akrobatyczne.
„A kto nie śpiewa i nie tańcuje, ten na świecie, ten na świecie nic nie uzyje.”
„Pójdźcie dzieci do domu, do domu, bo was mama wołają…” „A jak nie pójdziecie – podsumował Józek Broda – to wam telewizory wyłączą.”
*****
Krystyna Choszcz, warto wspomnieć to nazwisko, bo właśnie dzięki tej pani, dzięki założonej przez nią fundacji zespół FREESPIRIT po trzech latach starań mógł nareszcie, ogromnie wyczekiwany, przyjechać do Nowego Sącza.
Pierwszym tańcem dzieci z dalekiej Ghany opowiadały o swoim kraju. Każda z pięciu dziewczynek, odgrywając dorosłą kobietę, miała na plecach dziecko w chuście zwanej kanga. Bagaże, czyli chrust, tobołki z rzeczami, owoce – na głowach i tak wyposażone zaśpiewały na nowosądeckiej scenie. I zatańczyły. One zeszły, „bagaże” zostały.
Zgodnie z zapowiedzią drugi taniec, wykonywany przez cztery starsze dziewczęta, miał prezentować, jak się łowi ryby. Być może, choć bardziej kojarzył się z walką na kije.
Bębny, bębny, bębny… - nadchodzą… Tym razem jednak nie mroczne stwory z kopalni Moria, ale pełne wdzięku i - nie skażonej poważniejszą choreografią - naturalności, dziewczynki.
Tym razem charakterystycznym elementem są spódniczki zrobione z siana. Do łomotu bębnów przyłącza się delikatniejszy dźwięk muszli zawieszonych na pasach tancerek. To podobno najstarszy, najbardziej archaiczny spośród prezentowanych przez Afrykańczyków taniec.
„To chyba taniec szczęścia” – powiedział Robert, podsumowując czwartą odsłonę, w której istotnie dzieci miały opisać to, to co im przyniesie szczęście, czyli… pieniądze.
W każdym z tańców jedynymi instrumentami były bębny i metalowe puszki, każdy to niemal transowy rytm, każdy to żywiołowe podskoki, ruchy biodrami, wyrzuty rąk… Tak jak sobie wyobrażamy afrykański taniec.
W kolejnej odsłonie pojawiły się trzy dziewczęta przebrane za wojowników, z tarczami i dzidami w dłoniach. Gdy odtańczyły swój wojenny taniec, pozostałe trzy tancerki powitały wracających z wyprawy wojowników.
W końcowej scenie dziewczęta zabrały pozostawione na początku „bagaże” i zeszły za kulisy.
*****
Zespół GORGANY przyjechał zza miedzy, która, chciałoby się, by miedzą zwyczajną pozostała – ze Lwowa. Prezentuje folklor Beskidu Wschodniego, gór wysokich, dumnych dumą mieszkańców.
Na życzenie prowadzącego – Arkan, rzewnym głosem skrzypiec i delikatnym cymbałów, by w końcu włączyła się cała kapela, basy, bęben, harmonia.
Marsz zaporoski – na początek. Taki zwyczaj, jak u nas polonez. Dziewczęta w bieli przykrytej pomarańczowymi fartuchami, chłopcy bardziej na czerwono. Płeć piękna we wspaniałych wieńcach, panowie w kapeluszach. Pojawia się piękny symbol powitania – chleb.
Najpierw w tańcu starsza grupa, cztery pary, przeplatają się w kółeczkach, wirują, tańczą parami lub płciami… A ta wschodnia nuta dotyka serca gdzieś głęboko, przenosząc na step, w czasy, kiedy jeszcze nikt nie słyszał o Chmielnickim, a mądrzy marzyli, że może Rzeczpospolita trojga narodów…
Po chwili młodsi opanowują scenę i wirują po niej pod bacznym okiem starszych.
Hucułka, kosmaczanka, bojkiwczanka, i przyśpiewki…
Na scenie pojawiają się kolejne „pokolenia” coraz młodszych tancerzy. Ogromną życzliwość widowni budzą ci najmłodsi, co to jeszcze pierwszej swojej dekady nie przeżyli, albo dopiero co. Kiedy na scenie są najmłodsi, nie ma najstarszych. Ci, którzy przed chwilą tańczyli pod okiem prawie dorosłych, teraz swą bardziej doświadczoną obecnością otaczają najmłodszych. Piękny obrazek tego, jak rosną kolejne pokolenia tancerzy.
Znów najstarsi. Tym razem wszyscy w bieli. Niemal narracyjna opowieść o miłości, poszukiwaniu drugiej połowy, mniej lub bardziej przychylnym udziale rówieśników w tych poszukiwaniach, a wszystko delikatne, zrozumiałe, mimo że oddane bez słów, a co najważniejsze - szczęśliwie zakończone, a może raczej rozpoczęte, bo czy „długo i szczęśliwie”… Codzienność pokaże.
Przyśpiewka, a zarazem zabawa ruchowa dla najmłodszych. I znów taniec najstarszych dziewcząt. Radosny, z chustkami, pełen dziewczęcego wdzięku, delikatności i niewinności. Zakończony popisami stepowania.
Lwowska polka, jakby signum miejsca, skąd przyjechali. Żywiołowa, wirująca… wymagająca znakomitej kondycji.
Znów dumny marsz zaporoski, a wraz z nim podziękowania dla publiczności.
Niezwykłe podziękowania, bo nie było na widowni nikogo, jakoś dziwnie jestem o tym przekonany, kto nie śpiewałby razem z zespołem ze Lwowa o Ukrainie, Kozaku co znad ciemnej wody… i że żegna się z najpiękniejszą, bo z Ukrainy… I refren, który zna każdy, kto kiedykolwiek siedział przy ognisku, o sokołach omijających przeszkody i dzwoneczku na stepie… Pełnym głosem, pełnym oddechem, z głębi serca… Hej sokoły!!!
Kamil Cyganik
Fot. PG