A potem… Zobaczyliśmy tego wieczoru, że idea festiwalu naprawdę dotarła na Bałkany. Chorwaci z zespołu PETAR ZRINSKI weszli bez muzyki, ale z zabawą: biało ubrani chłopcy w czarnych kamizelkach i kapeluszach, skaczą przez siebie jak przez kozła. Chwila rozmowy, której słów nikt nie zrozumiał, ale kontekst wszystko wyjaśnił: zmieniła się zabawa. Podskakując na jednej nodze (każdy swojej) zderzają się ze sobą, kto ustoi, kto się nie podeprze. I w tym momencie scenę jeszcze bardziej rozświetliła biel dziewcząt. Kółeczko, i taka troczę nasza Ulijanka.
Chwila przerwy, kiedy dyrygent Festiwalu, Józek Broda poprowadził murmurando ostatniej melodii.
I znów obrazek wzruszający: mała dziewczyneczka siedząc na środku sceny śpiewa do snu gałgankowej laleczce. Z tyłu jej starsze koleżanki narysowały na deskach kredą klasy. Każda ma na plecach worek lub stary tornister na książki. Stary, bo dzisiejsze dzieci – przynajmniej te z Polski – nawet połowy swoich książek noszonych co dzień do szkoły by tam nie zmieściły. Na sznurkach przy pasie każda ma małą czarną tabliczkę (nie mylić z tabletem) i aby każdy mógł zrozumieć, co to jest, bo przecież pamięć tego typu multimedialnych urządzeń w narodach zanika, mała dziewczyneczka odkłada lalkę, bierze kredę i chłopcu, który akurat się napatoczył, tłumaczy matematyczne zagadnienia. Zabawy przeplatane są tańcem. Brzmią struny (i tylko struny) bisernicy, bracza, bugarii i basiska.
Pierwszy wieczór narodowy. Jak zawsze pełna sala, bo to przecież SĄDECZOKI… Gospodarze tegorocznego Festiwalu zaprosili nas na swoją beskidzką łąkę. Zaczęli od chłopięcego śpiewu z egzystencjalnym pytaniem, gdzie będzie pasał gąski. Ale tak naprawdę problem jest inny: fujarka się nie udała. Bardziej doświadczone dziewczyny wiedzą, że drzewo jeszcze za miękkie.
Nie ma muzyki, może być zabawa… berek na przykład, ale to chwilkę tylko. Już idą dźwięki, a za dźwiękami piękna Laszka ze skrzypcami. I już wiadomo, że kończy się majówka. Trza zatańczyć, co kto umie, np. poleczkę. I jakoś tak jest chyba, że wielką moc ma dźwięk skrzypiec, bo przyciągnął całą lachowską muzykę z charakterystycznym klarnetem, trąbką, a i strun się jakby namnożyło. Mali tancerze, ubrani jak należy, czyli w len i jadwisie, wywołują kolejne tańce. Polka, Sztajerek, Kukułeczka (która wszystkim znającym Festiwal przypomina, że za każdą minutą zbliżamy się do defilady podczas koncertu finałowego)… Tkaczyk.
Starsi na łąkę przychodzą. Mały, w len ubrany chłopiec prosi dorosłą już niemal Marysię, żeby z nim zatańczyła, a ona, „żeby nie myślał, że taka honorna” dała się zaprosić. Ten krótki taniec był jak przekazanie sztafety. Mali oddali łąkę we władanie młodym. Tu już bogate stroje lachowskie, krok pewny, dopracowana choreografia. Widać znacznie więcej wytańczonych godzin. Co za dużo to jednak nie zdrowo, a na pewno irytująco, zwłaszcza dla małych, którzy w akcie buntu żądają, by im jednak pozwolić zatańczyć. Wszystko kończy się wspólną Ciętą Polką.
I znów wracamy w okolicę Zagrzebia. A i do samej stolicy zaprosił nas zespół PETAR ZRINSKI z Vrboweca. Otańczone, ośpiewane spotkanie dwojga młodych ludzi i wspólny taniec z charakterystycznie splecionymi ramionami i ramionami splecionymi tancerzami.
Chorwacja. Najbardziej znany wśród Polaków jest chyba ten charakterystyczny ząb otaczający od zachodu Bośnię i Hercegowinę, bo tam plaże czyste, morze krystaliczne. I tak jest pewnie wszędzie, gdzie jeździmy na wakacje (nie inaczej w Polsce). Poza naszą świadomością pozostaje bogactwo tradycji, folkloru, muzyki, słowa… I tak pewnie być musi. Tym piękniej jest spotkać w Nowym Sączu odblask innego narodu. Sześciu innych narodów.
I choć to takie dalekie, to przecież w czasem takie bliskie. Jak ta miotła, z którą trzeba zatańczyć, jeśli zabraknie Ci towarzyszki do tańca, gdy miotła gruchnie na ziemię…
Wielkie owacje dla Chorwatów, zasłużyli, jak mało kto, bo to chyba pierwszy zespół zagraniczny, który tak dokładnie oddał ideę Festiwalu. A owacje te wzmogły się niebotycznie, gdy żegnając nowosądecką publiczność, zespół z Chorwacji w niemal czystej polszczyźnie odśpiewał „Płynie Wisła płynie po polskiej krainie…”
Nie ukrywam, że w oczach pewnego krakowianina z urodzenia coś tam się zakręciło, gdy „zobaczyła Kraków”, gdy „go pokochała” i że „nie zaginie”…
KAMIL CYGANIK
Fot. DB