Ks. Stanisław Kowalik podczas homilii jak zwykle zaśpiewał z wiarą, że „Dzieci Festiwal nigdy nie zaginie ani a wirsycku, ani na dolinie”. Tydzień temu modliliśmy się o łaski dla Festiwalu, dziś Bogu dziękujemy. Możemy powiedzieć, że przez ten tydzień szukaliśmy tego, co najważniejsze, poświęciliśmy temu szukaniu czas, jak człowiek z dzisiejszej Ewangelii szukający skarbu, drogocennej perły. Jesteśmy tutaj, a zatem zakochaliśmy się w strojach, pieśniach, tańcach, tradycjach. Kiedy patrzyliśmy na występy, rozszerzała się nasza dusza. Bo mali artyści na nowo przenieśli nas w świat dziecka, w świat kukułek, juzyny, różnych zabawek, prostych ale odzwierciedlających to, co było w duszach dziecka w dawnych czasach.
„Uśnij, ze mi uśnij, albo mi urośnij, możesz mi się przydać, w pole gąski wygnać.
Uśnij, ze mi uśnij, Pon Jezus cię uśpi, Matula obudzi, pójdź dziecię do ludzi.”
Ta przyśpiewka ukazuje trud wychowania dzieci, ale pokazuje też to, co w tym wychowaniu jest najważniejsze, by z zakorzenioną wiarą dziecko poszło do ludzi, do świata. Proście o to piękne wychowanie, bo dziecko spoziera na nas. „Daj przykład, a nie wykład.” Na tym Festiwalu możemy obserwować wspaniałe przykłady przekazywania tradycji, zachowania, gwary… to była piękna sztafeta. A będąc tutaj, na mszy, my dorośli uczymy dzieci Pana Jezusa.
Bóg zapłać wszystkim organizatorom Festiwalu, instruktorom, Radzie Artystycznej, bo to wasz trud przynosi te piękne owoce.
Cerwone jabłusko na jabłoni wisi
Kto roz tu przyjdzie, zakochać się musi.
„I to jest prowda, niektórzy przyszli tu nie pierwszy raz, bo my się w tym wszystkim zakochali, bo to jest wielki dar od Boga. Ksiądz Tischner mówił, że świat bez was by się zastoł. I to też jest prowda.”
Niesamowite, jak nasze świętowanie dociera do wszystkich dzieci. Wczoraj do Doroty Majerczyk, sekretarza Rady Artystycznej, przyszedł sms z Instytutu Pediatrii w Prokocimiu. Była to prośba o modlitwę wszystkich dzieci ze Święta, za półtorarocznego Bartusia, który jest ciężko chory, walczy o życie. Pomodliliśmy się wspólnie. To niesamowity wymiar naszego festiwalu.
Szukamy co nas łączy, nie co nas dzieli – podsumowanie w SOKOLE
W sali im. Romana Sichrawy w siedzibie MCK SOKÓŁ jak zwykle odbyło się spotkanie podsumowujące Festiwal. Padło wiele ciepłych słów zarówno w stronę organizatorów, jak i kamrackich zespołów.
Szczególnie wzruszającą była wypowiedź kierownika KYCZERKI Jerzego Starzyńskiego, który w bardzo trudnej sytuacji rodzinnej miał wybór: jechać na rekolekcje (przyznał, że jest człowiekiem głęboko wierzącym), czy na Święto Dzieci Gór. Wiemy co wybrał. Dał jednak świadectwo, że Festiwal okazał się dla niego wspaniałymi rekolekcjami.
Ogromne wrażenie zrobiły słowa Haliny Gocal, kierowniczki PNIOKÓW, która powiedziała, że dzieci z jej zespołu, spotykając się na co dzień ze swoimi kamrackimi Austriakami, ale i mieszkającymi w tym samym miejscu Kreolami i dziećmi z Zawoi, od początku nie zwracały uwagi na to co ich różni, ale szukały tego, co ich łączy, w czym są do siebie podobne. I z radością, wręcz fascynacją – znajdowały. Głębokie kamractwo z PNIOKAMI potwierdzili również Austriacy, dziękując, tak jak wszystkie inne zespoły, za profesjonalizm przygotowania i prowadzenia Festiwalu, za znakomite jedzenie i bogaty program dodatkowych atrakcji.
Grupa gruzińska w sposób szczególny podziękowała akustykom na hali, którzy na ich koncert, tak niezwykły, a zarazem tak trudny wokalnie, dokonali cudu, znakomicie nagłaśniając młodych śpiewaków. Świetnie na tym Festiwalu spisali się również piloci, tłumacze, obsługa prasowa, co również usłyszeliśmy z wielu ust.
A ksiądz dobrodziej Stanisław Kowalik, został zobowiązany do modlitwy za wszystkich uczestników Święta Dzieci Gór, i zapewne bardzo będzie się starał, bo jakby co… to pani Anna Lassakowa z MAŁYCH HAMERNIKÓW go znajdzie…
Koncert finałowy
Kukułeczka na okarynie i „kukułeczka” grana przez lachowską kapelę. Te dźwięki – tak dobrze znane - wywołują w sercu okrzyk, który tam pozostanie przez najbliższe dwie godziny. Słowa „Jeszcze nie! Proszę! Jeszcze nie!”
Defilada. Przedstawiciele wszystkich zespołów idą przed publicznością. Pierwsze, nie ostatnie podczas tego wieczoru przypomnienie kolejnych dni.
Antoni Malczak najserdeczniej powitał wszystkie dzieci, te z zespołów i te na widowni. Wszystkim podziękował za obecność na trudnej dusznej hali. Za wyrozumiałość i trwanie. Podziękowania popłynęły w stronę patronów, honorowych gości, Rady Artystycznej. Osoby wywołane przez dyrektora Festiwalu, wchodzą na scenę, by wręczyć dzieciom upominki i słodycze. Podziękowanie otrzymali również wszyscy współpracownicy Festiwalu, piloci, tłumacze, wolontariusze…
Tego Festiwalu się nie kończy, jak uczył ksiądz Józef Tischner, ten festiwal trwa w naszych sercach. Nie wypowiadamy formuły zakończenia. Do zobaczenia za rok.
W tym roku Cepelia, fundator festiwalowych baranów, obchodzi jubileusz 65 lat istnienia, z tej okazji reprezentująca Centralę Żaneta Żardecka wręczyła jubileuszowe dyplomy dla: prezydent Bożeny Jawor, marszałka Marka Sowy, Leszka Zegzdy, Antoniego Malczaka, Jerzego Chmiela, Benedykta Kafla, Aleksandry Szurmiak-Boguckiej… Leszek Zegzda w imieniu Małopolskiej Organizacji Turystycznej wręczył każdej kobiecie, dziewczynie, dziewczynce, która przyjechała na ten Festiwal czerwone korale. Symbol, czy może raczej jeden z symboli naszego regionu.
Kolejny niezmienny i wzruszający moment tego wieczoru: „stary” gozda z SĄDECZOKÓW przekazuje kostur, „aby dobrze gazdowali” jego następcy, nowy gazda z PIĄTKOWIOKÓW obiecuje godnie gazdować w 2015 roku, a gazdówka śpiewem na ten kolejny Festiwal zaprasza. „Kukułeczka” sprowadza wszystkich ze sceny.
Prolog
to prawdopodobnie jedna z najważniejszych chwil na Festiwalu. Rodzi się w umyśle Józka Brody, gdy reżyser Święta obserwuje kolejne próby. Wybiera z każdego, lub prawie każdego zespołu jakąś perełkę, czasem jest to instrument, czasem głos, nieraz ruch, fragment tańca - i łączy w całość.
Kilka minut, które tchną potężną mocą przekazu, emanują emocjami, jednocześnie w swej symbolice pozwalają widzowi na niejednoznaczną interpretacje. Bo te kilka minut na początku koncertu finałowego, to prawdziwa, metaforyczna poezja pisana słowem, dźwiękiem, obrazem…
Mrok, z mroku wyłania się najpierw dźwięk. To gajdy po polsku grające i po gruzińsku. Światło wyławia grających i podążającą za nimi grupkę dzieci z Gruzji i kilku polskich zespołów. „Paś się sioj” rozbrzmiewają znane i gdzieś w naszej intuicji zrozumiane słowa. Ostatni zaśpiew tnie jak ostrym sztyletem głos greckiej zuryny. Dołącza bęben, na scenie pojawia się kilku chłopaków z PYRSOS, ich zbroje dźwięczą w dziękczynnym tańcu.
Znów instrumenty, tym razem polska fujarka i kreolski flet. Grupa dzieci śpiewa:
Trzeba cie sercem chwalić
wznosić do ciebie kadzidłem,
wznosić do ciebie kadzidłem
ale mnie szept modlitwy usypiał,
usypiał, (schodzą ze sceny, nie przestając powtarzać) usypiał…
Na ich senny śpiew nakłada się dźwięk sześciorga skrzypiec, sześciorga polskich prymistów. Krakowiak, dźwięki jak prymiści otaczają chłopca z SĄDECZOKÓW, który do swojej koleżanki z zespołu śpiewa:
Jak ja sobie ciosne
siekiereckom w sosne
pocekoj dziewcyno
jak ze ja urosno
Gdy milknie śpiew, a muzycy schodzą ze sceny, Józef Broda wspomina wielkiego ludowego muzyka z Kiczni koło Łącka, Franciszka Kurzeję, którzy uleciał od nas w Wielki Piątek w stronę Pana Boga. Jego wizerunek towarzyszy nam, wyświetlony na ścianie hali. Widać portki góralskie, skrzypce, kapelusz, ale twarz skryta w cieniu…
Wieczór mija coraz szybciej, ale jeszcze trwa. Teraz wspomnienie tego wszystkiego, co się działo w kolejne narodowe dni. W tle flaga zespołu zza granicy, a obok dwie kamrackie tablice. Wszystko się zmienia co kilka minut, gdy na scenę wchodzą kolejne zespoły: polski, zagraniczny, polski, kamracki… po tańcach indywidualnych – tańce kamrackie.
W pierwszej parze, muzycy z Chorwacji grają ciętą polkę, kapela lachowska – taniec chorwacki. - To jest właśnie kamracenie – mówi Józek Broda – o jest ta wyciągnięta dłoń. W drugiej parze dzieci z Legnicy bawiły się a’capella, bo ich kapela musiała wcześniej z Festiwalu wyjechać. Do obydwóch tańców kamrackich zagrali muzycy z Grecji. Gruzinom i Lachom z Podegrodzia do chodzonego zagrała lachowska kapela i tak jak trza: Gruzin z Polką, Polak z Gruzinką… do tańca gruzińskiego, w którym poprzeplatały się dwa kręgi akompaniował ten instrument, którym goście posługują się najlepiej. Głos.
A kiedy doszło do tańców kamrackich z czwartku, podhalańska kapela MAŁYCH HAMERNIKÓW przeszła na stronę kapeli węgierskiej. Pięcioro skrzypiec, altówka, dwa basy… dwie kamrackie muzyki zagrzmiały do dwóch tańców. W tym jeden – zbójnicki. A na koniec wspólny śpiew, polski: „Górale, górale, góralska muzyka…”. W tańcach kamrackich z piątku kapele „po Bożemu”, polska do tańca spod Babiej Góry, kreolska do tańca z Martyniki, ale kontrast w ubiorze, ruchu, kolorze skóry tak ogromny, że.. no właśnie. Do lachowsko-austriackiego szewca zagrały znów obie kapele, a zamiast raz, dwa, trzy, pojawiło się eins, zwei, drei. W tańcu styryjskim kapelę austriacką wsparła kapela lachowska. A wszyscy panowie i Polacy, i Austriacy, zakończyli taniec, całując partnerkę w rękę. „Budujemy mosty…” Ta nasza wersja, festiwalowa, Józkowa: „Dobra i miłości, człowieczego bytu pełnego zachwytu, by człowiek z człowiekiem był bratem na wieki…” wszystko w rytm instrumentów z Martyniki.
Cięta polka… tańczą wszyscy.
„Życie rzeką, życie ptakiem…”
Narasta krzyk w sercu: „Jeszcze nie…”
Nikt nie słyszy. Słychać tylko: „Nie trać ducha, bo nie jesteś sam”
i…
„Słoneczko zachodzi za pola za las”
„Jeszcze nie!”
„Do domu już czas…”
Trombita…
Już czas…
KAMIL CYGANIK