ANDRZEJ ŁUKASIK: - Dzień u polskich przyjaciół, u PIĄTKOWIOKÓW to był wtorek. Zaczęliśmy spotkaniem w Miasteczku Galicyjskim na warsztatach. Obie grupy wykonywały tam różne elementy z gliny lub bibuły, a to, co wykonano w ramach warsztatów, dzieci dostały na pamiątkę. Potem spotkaliśmy się na spartakiadzie sportowej w naszym ośrodku. A wieczorem - już na spokojnie: - dyskoteka, o ile można powiedzieć, ze na dyskotece jest spokojnie. Bawiliśmy się wspólnie cały dzień. Oczywiście, dzieci były u rodzin na rodzinnym obiedzie. Jest to nieprawdopodobne przeżycie dla naszych gości, bo zobaczyli, jak żyjemy, jak mieszkamy, jakie nasze dzieci mają warunki. Dla niektórych było szokiem, jak pięknie jest u nas. Kamracenie było trudniejsze, bo grupa ukraińska było objęta innym programem i nasze spotkania były krótkie, ale intensywne. Udało się cały regulamin wykonać. Na koncercie finałowym zaprezentowaliśmy się wspólnym tańcem, który szlifowaliśmy jeszcze w sobotę w nocy.
Bożena Gierczyk: - Zespół ZASADNIOKI był na Festiwalu razem z zespołem GRANDINELE z Litwy. Mieszkaliśmy w Gołkowicach, natomiast w środę zaprosiliśmy naszych kamratów do Zasadnego. Zanim pojechaliśmy do naszej malutkiej miejscowości, chcieliśmy naszym przyjaciołom pokazać troszeczkę Polski południowej, dlatego pojechaliśmy sobie do Szczawnicy, a dokładnie do Jaworek. Przeszliśmy przez wąwóz Homole, wyszliśmy koło szałasu Bukowinki, tam mieliśmy czas dla siebie, mogliśmy podziwiać piękne widoki, zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie i potem już kolejką zjechaliśmy na dół. Przyjechaliśmy do Zasadnego, gdzie rodzice dzieci przygotowali w szkole obiad dla obydwu zespołów i dla zaproszonych gości. Był również na tym obiedzie wójt Kamienicy. Potem wspólne zabawy, gra w piłkę nożną, siatkówkę i tańce. Myślę, że naszym przyjaciołom ten dzień się podobał. Zwłaszcza góry, bo oni bardzo chcieli zobaczyć góry. I to był taki dzień, gdzie lody zostały zupełnie przełamane, rozpoczęły się wspólne zabawy. Kiedy wróciliśmy do Gołkowic, to trudno już było zmusić dzieci do spania, bo chciały ze sobą przebywać dłużej. Na początku kamracenia była bariera, ale potem dzieci zaczęły porozumiewać się w języku angielskim przede wszystkim, a jeżeli był problem ze słownictwem, to na migi, poprzez pokazywanie, wszystko się udawało przekazać.
Anna Musiał: - Najgorsze było to, że do Brennej jechaliśmy bardzo długo, 4 godziny w jedną stronę. Na szczęście był to jedyny dzień, kiedy było trochę chłodniej i spokojnie to znieśliśmy. Wizyta wyszła super. Zaczęliśmy od obiadu, regionalna kuchnia w karczmie w Brennej. Potem wspólnie wystąpiliśmy w naszym amfiteatrze w Parku Turystyki, najpierw MAŁA BRENNA pokazała publiczności fragment swojego programu, potem mołdawska grupa ALUNELUL dał świetny popis. Publiczność była zachwycona, wiadomo: zupełnie inny folklor. Już nawet te wschodnie zespoły są bardzo egzotyczne dla nas, a do tego jest to artystyczna szkoła, więc poziom niesamowity. Ugościliśmy jeszcze naszych kamratów w Koziej Zagrodzie, zaprosiliśmy na warsztaty wyrobu sera góralskiego. Też im się tam bardzo podobało. I wróciliśmy, bo mieliśmy bardzo ograniczony czas. Jak przebiegało kamracenie? Znakomicie, początkowo dorośli trzymali się na dystans, natomiast dzieciaki natychmiast złapały kontakt, choć się prawie w ogóle nie rozumieją, bo dziś dzieci nie mówią po rosyjsku. Młodsza grupa dostała podstawowe rozmówki po angielsku, bardzo chcieli, więc sobie radzili. Chcenie to jest podstawa. Natomiast kiedy na początku któregoś poranka wstaliśmy, to pod drzwiami koleżanek z Mołdawii były rozsypane płatki róż. Nasi chłopcy ogołocili ogród w Nawojowej kompletnie. Nie została ani jedna róża. Kamracenie idzie znakomicie.
Łukasz Gromada: - Zaraz po śniadaniu wyjechaliśmy do naszej miejscowości. Do Ostrowska. Najpierw poszliśmy na lody do miejscowej wytwórni, później przeszliśmy kawałek uliczkami naszej wioski, zwiedziliśmy trochę Podhala i Spisza, pojechaliśmy na ładny punkt widokowy do Czarnej Góry, gdzie widać Tatary, Babią Górę, Pieniny i Gorce. Widok – 360 stopni. Po powrocie dzieci JAFERNIOCKA zabrały przyjaciół z Tajwanu do swoich domów, tam poczęstowali ich obiadem. Czas nas gonił, więc kiedy wrócili, to wszyscy narzekali, że było za krótko. Po obiedzie o godzinie 16:00 byliśmy umówieni na występ w naszej miejscowości, przyszło około stu osób z Ostrowska i okolicznych wiosek. Występ naszych kamratów z Tajwanu został przyjęty ze sporym entuzjazmem. Później były zabawy z publicznością, zarówno dzieci jak i dorośli chętnie brali w nich udział. Mieliśmy jeszcze drobną przygodę, awarię autokaru i musieliśmy chwilę czekać. Wróciliśmy na wieczór do Nowego Sącza. Kamracenie? W pierwszy dzień było tak, jakby każdy zajmował się swoim zespołem, ale ponieważ mieliśmy ten dzień z przyjaciółmi praktycznie zaraz na początku, w poniedziałek, tam się zintegrowaliśmy i od tego czasu jest bardzo fajne kamractwo. Wczoraj goście z Tajwanu poczęstowali nas swoją herbatą, przedstawili cały ceremoniał jej parzenia, to trwało pewnie z półtorej godziny, myślmy ich uraczyli oscypkiem. Dzieci w jaki sposób dadzą radę w taki się porozumiewają. My również z obsługą się spotykamy, ćwiczymy nasze tańce. Okazało się, że Tajwańczycy potrafią zaśpiewać naszą biesiadną pieśń „Szła dzieweczka do laseczka”, troszeczkę zmienioną i oni twierdzą, że to jest tajwańska pieśń. Mają swoje słowa, ale melodia jest prawie ta sama. Uczyliśmy ich polskich słów.
Teresa Majewska: - Kamracenie zaczęło się od przygotowania wspólnych tańców. Zrobiliśmy sobie próbę zaraz w niedzielę po obiedzie i wtedy się dopiero naprawdę zbliżyliśmy. KRAKOWIACZEK nauczył Serbów krakowiaka, oni nas nauczyli swojego tańca. Dzień u nas także był takim zbliżeniem. Byliśmy przyjęci przez panią wiceburmistrz w Urzędzie Gminy, następnie obiad u nas w Domu Kultury, w którym zespół ćwiczy. Po obiedzie dzieci pojechały do rodzin, by dowolnie spędzić razem czas. Nie wiem dokładnie, co robili, kto chciał, to poleżał, niektórzy mieli basen, inni pyszne lody. Wrócili bardzo zadowoleni, dostali prezenty od gospodarzy. Niestety, nie mogli być długo w domach, może dwie godziny, bo czas nas ograniczał. Musieliśmy jechać trzy godziny w jedną stronę. Kolejnym punktem był koncert w Alwerni na rynku, gdzie było bardzo sympatycznie, wszystko przygotowane, dopisała publiczność. Po koncercie wróciliśmy z powrotem do naszej miejscowości, do Grojca. Mamy tam taki obiekt rekreacyjny, w którym nasze Stowarzyszenie przygotowało dla nas kiełbaski z grilla. Chwilę jeszcze tam zabawiliśmy no i niestety trzeba było wracać. Byliśmy w Nowym Sączu o 23. Poza tym widzę, że młodzież spotyka się po domkach, dziewczyny i chłopaki i tu się zawsze dogadują, nie trzeba wspólnego języka. Planujemy kamracką zabawę w sobotę po przyjeździe ze Szczawnicy, ponieważ tak są dni obłożone, że nie mamy czasu, wszyscy są bardzo zmęczeni wieczorem, więc młodzież się spotyka, a dzieci idą natychmiast spać, ale w sobotę koncert w Szczawnicy jest trochę wcześniej niż planowano, więc cieszymy się, że ok. 20. będzie wspólna zabawa.
Maria Jaworecka: - Wyjechaliśmy we wtorek po śniadaniu. Po długich dyskusjach, co będzie najlepsze, doszliśmy do wniosku, że zajęcia sportowe i rekreacyjne. Zorganizowaliśmy mecz Polska – Izrael. Powiem nieskromnie, że wygraliśmy 5 do 4. Na godzinę 12.00 przyjechali rodzice naszych dzieci, MAŁYCH LIPNICZAN, zabrali gości do domów na obiad i o godzinie 14.00 wrócili pod szkołę, gdzie wcześniej odbywały się zajęcia sportowe. Mogli zwiedzić Lipnicę, dowiedzieć się skąd dzieci dojeżdżają na zajęcia. Niektóre daleko, nawet 4 kilometry. Później pojechaliśmy do Korzennej, gdzie w amfiteatrze odbył się koncert, wystąpił Izrael, wystąpiliśmy my, później zatańczyliśmy dwa tańce kamrackie, naszą polkę i taniec izraelski. Kolejne spotkanie w dworku w Korzennej. Tam czekały na nas kawa, herbata, ciastka, soki, piękny park. Wróciliśmy zmęczeni, nawet nie pojechaliśmy na koncert wieczorny, ale po kolacji, której w zasadzie nie jedli, bo tak byli goszczeni, siły im wróciły i szybko spać nie poszli. Byłam pełna obaw jeśli chodzi o kamracenie, bo to zupełnie inna kultura, ale zadział widać urok osobisty wszystkich i otwartość. Dogadaliśmy się bardzo. Od samego początku nie ma problemów. Oni nie wiedzieli, że wspólny taniec jest wymogiem, tłumaczyliśmy, że to jest koncert finałowy i chcą wypaść bardzo dobrze. Młodzież dogadała się bardzo szybko. Jestem miło zaskoczona. Mieliśmy jedną wspólną wycieczkę do Starego Sącza, w poniedziałek, byliśmy na rynku, w klasztorze klarysek, do środka nie weszliśmy, bo akurat była msza święta, byliśmy na placu papieskim, zwiedzaliśmy muzeum, gdzie zostawiliśmy wspólny polsko–izraelski wpis do książki pamiątkowej. Myślę, że oni są zadowoleni i my też.
Notował KAMIL CYGANIK