Z Tobą ja gadam, co królujesz w niebie,
A razem gościsz w domku mego ducha;
Gdy północ wszystko w ciemnościach zagrzebie
I czuwa tylko zgryzota i skrucha,
Z Tobą ja gadam! słów nie mam dla Ciebie:
Myśl Twoja każdej myśli mej wysłucha;
Najpierw recytacja, przechodząca w śpiew.
„Każdy z was tu przychodzi, aby odnowić świątynię Ducha. Myślę, że tego wieczoru każdemu z nas się to uda. Każdego z was z osobna witam, najpiękniej, najgodniej. Po to jest ten wieczór, żebyś się radował, żebyś się cieszył, dotknął glorii między ziemią a nieskończonością.”
I po tradycyjnym powitaniu Rady Artystycznej, Warsztatów Instruktorskich, księdza Stanisława, scenę anektują MALI BIAŁCANIE.
Dziecka pod lasem. Taki obrazek: Jeden śpi na pieńku, na siedząco, drugi wyłożony na scenie. Też śpi? (nic bardziej mylnego, ale o tym za chwilę). Trzech się bawi kamykami, jeden próbuje rozpalić watrę… I w ciszę tej sielanki wcina się jak ostrze ciupagi taka rozmowa:
- Wojtek, śpis, czy drzymies?
- Ino drzymię!
- To idź się przypatrz, czy z owcami syćko jak trza.
- Cemu jo?
- Bo jo był, jak tyś społ.
- Jo nie społ, ino drzymoł!
No to se pogodali. Przychodzą inni chłopcy. Zeby kapeckę pomarzyć, że „Ni mo to, jak być juhasem…” no bo przecież owce pasać – marzenie. I marzenie, żeby mieć kiedyś kierdel, własną bacówkę, być bacą na holi.
Popisy tańca na pieńku, to taki jakby casting, kto będzie u przyszłego bacy juhasił, kto będzie wodę nosił. A potem znów zawody, jak się obyrtnąć, coby kij postawiony w pionie nie zdążył się przewrócić. I skoki przez kija, jako starzy przez ciupagę.
I w te popisy wchodzi śpiew dziewcząt. Jeszcze daleki, ale powoli wypełniający kulisy i scenę, aż chłopaki miejsce robią dla tego śpiewu, bo dziewcząt jeszcze nie widać.
Piękne powitanie. Nazbirały malin i dzielą się. Tak trza. Dzielę się też informacją, że pies Wojtka zamiast owiec pilnować, goni za zającami. We dwóch po niego poszli.
„Wilku. Wilku, co robis?…” Co robi wilk? Ano dołeczek, na ogiencek, na wode, na kompanie… Starsi chłopcy jednak wolą zabawę w salonowca, kto uderzył tego, co ma gębę w kapelusu. Zabawa przerwana uderzeniem nazbyt siarczystym, przerodziłaby się w bójkę, ale muzyka łagodzi obyczaje. A muzyka właśnie weszła na scenę.
Solowa przyśpiewka, i pierwsza para idzie w taniec. Odbijany! Solista, co śpiewał teraz tańczy, jakby mu ten poprzedni tancerz dziewczynę przyprowadził. Ale już następny odbija tancerkę mocnym odepchnięciem partnera. Chce śpiewać, nie umie…
Kółecko dziewcząt. Chusty, koszule, spódnice, kierpce, ale… każda inna, choć niby to samo mają na sobie. No bo jakby to było, kieby kobieta przyszła na potańcówkę, choćby na hali wśród smreków, tak samo ubrana, jak druga. Co innego chłopcy. Każdy w kapeluszu z muszelkami, lnianej albo płóciennej koszuli, białych wełnianych portkach z parzenicami. Czarne kierpce. I śpiew płynie jakby odbity echem od tatrzańskich stoków.
Mali też radzi se śpiewają i radzi proszą małe dziewczynki do tańca. Dwie pary, hołupce, dziewczęta wirują, chłopcy, jak przed chwilą ich starsi koledzy, klaszczą i wywijają nogami, uderzając dłońmi o stopy. I potem znów przyśpiewka, o diable, co skoczył do potoka, głębokiego. Za przyśpiewką kółecko, tym razem mniejszych dziewczynek.
Pozostali siedzą, albo stoją w dwu- trzyosobowych grupkach, ktoś ogień podtrzymuje, machając nad watrą kapeluszem, drzewa, pniaki, bańki na mleko, albo na borówki, albo na maliny…
Pytanie, które brzmi jak potwarz:
- Chłopcy, a umiecie wy tańczyć zbójnickiego?
Co to za wątpliwość! Wiadomo, że góralkom gorzej w ciąży niż innym kobietom, bo ich synowie w wieku prenatalnym nie kopią, tylko tańcą zbójnickiego.
Więc ruszają. Z kijami zakrzywionymi, żeby choć trochę przypominały zabronione ciupagi. Ale od czego wyobraźnia? A poza tym, gdy kijem uderzysz o kij, to przecież też dobrze słychać, i przełożyć go można pod nogą jak ciupagę, i skoczyć nad nim, jak nad prawdziwą ciupagą i wywinąć z miną iście zbójnicką.
Muzyka musi się już brać ku chałupie. Łowce poszły w szkodę, a w każdym razie nie tam, gdzie powinny, bo generalnie nie powinny nigdzie iść. Tylko się paść, ale głupie. A pasterze mądrzy. Więc je teraz muszą gonić.
Ostatni chłopak schodzi, z marzeniem, że będzie mioł kiedyś taki sałas.
****
Pierwsze skojarzenie Polaków na hasło Bułgaria, to zapewne: Warna, Burgas, Złote Piaski, Morze Czarne. A góry? To w Bułgarii są góry? Są! Piękne! Stara Płanina, Rodopy, Pirin, Riła. I mało kto wie, że właśnie bułgarskie góry były pierwszym zagranicznym doświadczeniem wybitnego himalaisty (jako pierwszy Polak i drugi człowiek w historii zdobył koronę Himalajów i Karakorum) Jerzego Kukuczki.
PLAMACHE, zespół ze stolicy. Józek Broda, go zapowiada, ale zanim ustąpi ze sceny, wywołuje kolejne instrumenty. Bębni tapandżija, skrzypi gadułka, gajdy bułgarskie gadają sobie z gajdami Józka Brody, wreszcie kavoł, czyli taka trochę fujarka… maluje urodę kraju, tę górską urodę dzisiaj. Jeszcze szczególnie powitane dzieci z zespołów folklorystycznych z Rytra, Łącka, Maniów… i scena dla Bułgarów.
Mrok jak rzadko. Tylko czerwony płomyk błąka się w ciemności. Chłopiec z lampą naftową. Zimno mu. Ale czeka. Zachodzą go dwaj inni. Podskakuje przestraszony. Kapela podchwytuje głosy dzieci, melodię tam dara da dam dam, która wypełniała tło tej sceny.
Trzej wołają kolejnego. Wpada na scenę, jakby go ktoś tam wrzucił. I trzech następnych, starszych. Ci tańczą. Kolejny wciąga następnego. Bitwa na śnieżki. I kolejni. A każdy ma w rękach rodzaj plecioneczki, kółka z patyków na dłuższej gałązce. To surwaczki, a obrzęd (surwakary) związany jest z życzeniami noworocznymi.
Dialog z gospodarzem. Pozdrowienie i życzenia. I choć język tylko w 30 procentach dla nas zrozumiały, to przecież czujemy, że to życzenia wszystkiego co najlepsze w domu i gospodarstwie, w rodzinie i wśród niebożątek. I dotykają gospodarza swymi surwaczkami, błogosławiąc go. Teraz on czuje, że już jest mocny, daje za to… lewę dla grupki i coś do zjedzenia.
A okrzyk gospodarza na koniec życzeń: „amin, dej Boże” zbliża nasze tradycje i łączy w tej nadrzędnej, chrześcijańskiej.
Torba pusta. Trzeba iść dalej. Wchodzą dziewczęta, bielą i granatem. Śpiewem rozmawiają dwie grupy. Pojedynek dwóch dziewcząt na tip-topki (kolejny dowód, że są zabawy nie znające granic), która grupa będzie tańczyć, a która udawać grę na instrumentach. Czyżby to ta zabawa, gdzie jedna z dziewcząt próbuje coś kupić, a inna niekoniecznie chce sprzedać?
Tańczą wszystkie, oprócz trzech. Dwie starsze przekonują o czymś młodszą. Widać niepokój, niepewność. W końcu… jest! Przyłącza się do tańczących. Wyliczanka. Dziewczęta jedna za drugą. A Józek zapowiedział opis jak dziewczyna staje się dorosła, najpierw jest kurką małą, potem sokołem. Istotnie najstarsza frunie między nimi, podrywając kolejne do samodzielnego lotu. I na koniec wszystkie razem, jakby były jednym gniazdem, albo jednym kluczem odlatujących ze sceny ptaków.
Są i chłopcy. Z przodu dwa konie z zakrzywionymi palicami w dłoniach, jakby końskimi łbami.
Kolejne zabawy, groźne spojrzenia spod czarnych czap, w każdej zabawie element rywalizacji. Siłowanie na rękę. Skok przez kozła, czyli tego, który przegrał. A potem robią z niego wieszak na czapki i z całą tą czernią w dłoniach musi tańczyć. A potem je ustawia, żeby czterech chłopaków mogło je wykopnąć w widownię, który dalej. I kolejny pojedynek. Na gwizdki. No i niech mi ktoś powie, że rywalizacja nie leży w naturze chłopaka. Zaprzęg odjeżdża.
Wspólny taniec dziewcząt. Ubierają zostawione przez chłopców czapy. Zabawę przerywa śpiew „E łazare”, to Łazarki idą z obrzędem w niedzielę palmową. Do okręgu wchodzą cztery dziewczęta. Każda ma długi kij i rodzaj delikatnego pióropusza we włosach. Pozostałe przechodzą, a po chwili przebiegają pod mostem zrobiony z patyków.
Dziewczęta przestraszone przez chłopców. Ruszają z nimi w tan. A elementem spajającym pary są chłopięce czapki, które sobie wyrywają.
I ostatnia wspólna scena. Chłopiec namawia nadąsaną wcześniej dziewczynę, żeby zagrali na środku w kamyki (jak ta niezwykła klamra z tymi góralami grającymi na początku na podhalańskiej polanie!). Muzyka powoli cichnie, zasypia taniec, wszyscy zbiegają się wpatrzeni przez chwilę w grający i… zamierają w obrazie z fotografii, którą kiedyś zobaczył Ivailo Parvanov i zachwycił się. A potem w tym zachwycie przygotował dzieci do kapitalnego występu na 26. Święto Dzieci Gór.
Kamil Cyganik
fot. Piotr Droździk
prezentacja na Rynku:
koncert główny: