W środowy wieczór MALI DĘBOWCZANIE z ziemi cieszyńskiej i Buriaci z zespołu BULZHAMUUR, oba zespoły na swój oryginalny sposób pokazały, jako się kiejsik ich starzikowie (dziadkowie) bawili. Jak niewiele trzeba było do zabawy.
Sznur - znaleziony gdzieś powróz i można linę przeciągać, a dziwnym zrządzeniem oba zespoły pokazały ten motyw, i obie grupy (kultury odległe o tysiące kilometrów) wiedziały z dziada pradziada co to jest skakanka: aniołek, fiołek, róża, bez…, pojedynczo, parami, trójkami, kto dłużej, wszystko przeplata się jak w łańcuchu… A dziewczynki z dalekiej Buriacji? Ile kawałek kolorowego sznurka może budzić emocji, zwłaszcza, kiedy jedna dziewczynka nie chcę się zabawką podzielić, i do katastrofy może dojść, a przynajmniej do płaczu. Chyba że… wszystkie zdobędą skakanki i pokażą mistrzostwo w posługiwaniu się nimi. A gdy jedna skakanka jest szczególnie długa, może dojść do sytuacji komicznych, lub … wcale nie, bo przecież i u nas znamy zabawę w szczura.
Rękawiczka, czerwona, kto ją ma? Trzeba zgadnąć. A potem już wszystkie dziewczęta z zespołu buriackiego w czerwonych rękawiczkach machają do nas radośnie.
Czapka – charakterystyczna, szpiczasta, wszak Buriacja graniczy z Mongolią, można się bawić i czapką, trzeba tylko wiedzieć, jak ją podrzucić… nie do góry, komuś, kto znów musi się jej pozbyć…
Miotła – nie jakaś wyszukana, ale najprostsza, z wikliny. Wystarczy, żeby dzieci z Dębowca zatańczy sobie „Mietlorza”. A jakie emocje, kiedy prowadzący zabawę próbuje „zamieść” stopy pozostałych.
Fujarka, dzwonek krowi, łyżki drewniane - najprostsze instrumenty. Nic więcej nie trzeba, żeby chłopaki zagrały dziewczętom do „Ulijanki”.
Dłonie – tak, same dłonie wystarczą, kiedy się połączą w mosty pana starosty, co to jednego konia na tysiąc nie przepuszczają, i pstro kociczka co śpią, ale muszą wiedzieć jak i w co zaklaskać.
Kółecko – takie zwykłe, taneczne, ułożone z dzieci. Jaki to niesamowity instrument łączący Śląsk Cieszyński z daleką Syberią. W polskiej grupie kilka wyliczanek, bo trzeba przecież zdecydować, kto kotkiem, a kto myszką uciekającą pod dłońmi pozostałych, a w grupie z Buriacji trzy dziewczęta wybrane drogą sprawiedliwego wyznaczenia, łączą się w niteczkę i wplatają się w krąg tańczących dziewcząt, by po chwili się z niego wyplątać.
Wyobraźnia – najkapitalniejsze narzędzie do tworzenia zabaw i zabawek. Wyobraźni trzeba było, żeby zobaczyć w gestach kolegi czy koleżanki, że „Koza, koza, koza brodę mo… Baran rogi mo… Cielę łogon mo… „
Przyjaciel - wystarczy chłopak, który potrafi stanąć na głowie, i rozstawić szeroko nogi, aby inny mogli wykonać widowiskowego fikołka, nawet kiedy się okaże, że ten chłopak to dziewczyna, bo najwyraźniej grupa z dalekiej Syberii cierpi na niedobór chłopców w zespole.
Taniec – „Poszło dziewczę po ziele” tańczą Dębowczanie do muzyki, która jak zwykle zjawia się we właściwym czasie. Muzyka tak młoda, jak i tancerze, bo w Małych Dębowczanach mała też jest kapela. I tu niewiele trzeba: troje skrzypiec i małe basy, no i najpiękniejszy instrument: głosy dwóch dziewczynek wspierające śpiew tancerzy. „Nie chcem cię znać…”, ale po chwili: „Choć do mnie…” Czego trzeba więcej? Tylko splecionych dłoni. I stóp zdrowych wolniutko chodzących w „Chodzonym” i szybciej w „Cieszynioku” i kolejne tańce, które tak naprawdę są wysoko kwalifikowanymi zabawami, bo trzeba wiedzieć, komu się ukłonić, w co po kolei uderzyć dłońmi, w którą stronę pójść, a którą się zakręcić, kiedy w parach, a kiedy w kółeckach…
Do czasu tego, gdzie tak niewiele było trzeba, aby zwyczajne rzeczy w zabawki się zmieniały, tęskno mi Panie.
Kamil Cyganik
Fot. PG