Pięknie wystrojone dziewczęta z pozdrowieniem bożym wchodzą do izby, gospodarz wita je serdecznie, zaprasza do jadła i do śpiewania. Dziewczęta zeszły się pomalować jajka, ambicja każe im się chwilę pokłócić, czyje jajko piękniej malowane. Gospodarz rozstrzyga, że wszystkie ładne. A dziewczęta, między którymi zapanował pokój, bawią się w „Chusteczkę haftowaną”.
Śwagier przerywa wybory, komu podarować chusteczkę, a rozbudza dziewczęcą ciekawość, przyniesioną heligonką.
Zza drzwi słychać „Miły gospodarzu wpuśćcie nas do izby...”
Chłopaki wprowadzają „tracza”. Prawdopodobnie szczyt ówczesnej myśli zabawkarskiej. Ten zwyczaj, już zapomniany, Krakowiacy z Pogórza Ciężkowickiego odnaleźli w opracowaniach Kolberga z połowy XIX wieku. Dzieci chodziły w drugi dzień świąt, w poniedziałek z lalką tracza. Chcą chleba i jaj, ale nie za darmo. Za śpiew, za historię opowiedzianą ku zabawie, z przymrużeniem oka, jak ta apostrofa do Judasza, sugerująca, że „Gdybyś Go był sprzedał i Panience Świętej, dałaby ci i pieniędzy więcej…” Wierszowane żarty, budzące śmiech, a cieszyć się przecież trzeba, boć to już została objawiona prawda o Zmartwychwstaniu.
Spodobała się gospodarzowi historia opowiedziana śpiewem. W zamian wytłumaczył dzieciom, skąd się wziął zwyczaj malowania jaj na Wielkanoc. Jako to św. Magdalena poszła do grobu, spotkała Pana, miała ze sobą kosz jaj i kiedy chciała przekonać Apostołów, że istotnie widziała Jezusa, pokazała im na dowód jaja, wszystkie stały się czerwone.
Dzieci tańczą w kółecko, pojawia się w środku chłopak z miotłą i zawieszonymi na niej butami, Szewczyk. Do tego momentu akompaniowała dzieciom babcia akordeonu czyli heligonka, ale przecież krakowska kapela to coś więcej, więc wchodzą do izby: trąbka, klarnet, dwoje skrzypiec i kontrabas. Kolejne dzieci podchodzą do kapeli i proszą o tańce: warszawianka, kulawa polka, walczyk… Na koniec oczywiście krakowiak. Tańczą starsze dzieci, ubrane po krakowsku, obok bawią się dzieci młodsze, dziewczyny w białych bluzkach, kwiecistych spódnicach, chłopaki w kożuszkach.
Zakończona niedawno w siedzibie MCK SOKÓŁ Międzynarodowa Konferencja ETNOPEDAGOGIKA A WSPÓŁCZESNA EDUKACJA DZIECI uświadomiła nam między innymi, że oto odbywa się zbadany naukowo proces przekazywania tańców z pokolenia na pokolenie. Dzieci siedzą i słuchają muzyki, to faza audialna. Biorąc pod uwagę, że i patrzą, przechodzą w fazę wizualną, a jest i moment, kiedy próbują tańczyć na boku, naśladując starszych i wchodząc niepostrzeżenie w fazę kinetyczną.
„Będzie tego tańcowania!” - przerywa zabawę gospodarz, ale na kiełbaskę, jajeczka zasłużyli.
*****
Dzień się budzi na Litwie, słońce wstaje ze śpiewem dziewczęcym, ze słońcem wstają dzieci z zespołu GRANDINELE. I od razu w tany: podskoki, ukłony, stylizowane wyliczanki, Dziewczęta ubrane w kraciaste spódnice i gorsety, chłopcy w kamizelkach i spodniach, wszystko w odcieniach zieleni, brązu, popieli i bieli, na głowach dziewcząt przepaski ozdobione wstążkami.
Kolejny taniec, chłopaki na konikach (głowa konia na kiju), dziewczęta w charakterze woźniców z batami w dłoniach. Kilka kolejnych tańców i popis wokalny solistki. Śpiew czysty, świadomy, widać, że nie amatorski. Taniec dziewcząt w wianuszkach. I motyw, który łączy występ Litwinów i Krakowiaków: miotła, dająca prawo do odtańczenia tańca solowego.
Radośnie, skocznie, trochę estradowo, ale dzieci pozostały dziećmi. A prawdziwa mądrość… wolna od względów ludzkich i obłudy…
Kamil Cyganik