A kiedy przedstawiciele zespołów stoją już na scenie, przychodzi piękny czas na obdarowanie, dobrym słowem, od zaproszonych gości, barankami od CEPELI, zdjęciami i cukierkami od organizatorów.
Uroczysta chwila. Siedmioro dzieci w swoich rodzimych językach odczytuje przesłanie uczestników XX Międzynarodowego Festiwalu Dziecięcych Grup Regionalnych ŚWIĘTO DZIECI GÓR. Przesłanie, które wzywa dorosłych do zachowania pokoju na naszym wspólnym świecie.
„Za przekazanie kosturu dziękujemy, i obiecujemy, że na przyszły rok wstydu wam nie przyniesiemy.” Tymi słowami przedstawiciel zespołu NISKOWIOKI przejął kostur Józefa Brody. Jest kolejny gospodarz kolejnego Festiwalu. Bo coś się kończy, ale coś się zaczyna.
Defilada, w której pustoszeje scena. „Kukułeczka” wiosnę czyniąca, bo już nie pierwsza, nie jedyna, obecna na wszystkich festiwalowych koncertach finałowych, jak wprowadziła defiladę, tak i sprowadziła.
Prolog. Dzieci z Serbii, bez muzyki, tańczą, najpierw jedna para, dołączają się do nich jeszcze cztery, wchodzi dziecko z heligonką, jego śpiew i grę przejmuje kapela podhalańska z Milówki. Na ścianie pojawia się wielkie zdjęcie księdza dobrodzieja Józefa Tischnera, w tle wypowiedzi księdza profesora, o tańcu, a grupa górali podhalańskich czyni słowa kapelana ciałem. W ich tańcu dzieje się to, co opisuje filozof z Podhala. Kończą śpiewem.
I przypominamy sobie kolejne dni festiwalowe. A po każdych dwóch zespołach jeden z efektów ich tygodniowego kamracenia – wspólny taniec.
Dzieci z Kurdystanu nauczyły się Szewca. Chłopak z Serbii, w czystej polszczyźnie zadysponował: „Zbójnickiego chłopcy”. Dzieci z Dębowca poszły ze swoimi kamratami „Po ziele”, przechodząc płynnie w hakir-ja, co znaczy „tańczmy”. Majeranki i Meksykanie kamracą się od ponad roku, niedługo będą mogli dublować się nawzajem w swoich tańcach. Nie mogło być inaczej – Litwini nauczyli się krakowiaka. Jeszcze tego wieczoru miał się im przydać. Dzieci z Lalik i Gruzini, chyba dwie najliczniejsze grupy, zawładnęli sceną totalnie.
A na koniec… zniknęły bariery, które przez tydzień oddzielały widownię od zespołów, zza sceny, zza kulis, spod trybun, wypłynął korowód na krakowską nutę. W przestrzeniach otwartych przez usunięcie barierek: Krakowiak, a po chwili Koło serbskie… I wszyscy schodzą się pod scenę, bo to już słoneczko zachodzi
A kiedy chcesz zaśpiewać, „życie rzeką życie ptakiem”, to coś chwyta za gardło i głos nie chce płynąć, bo to już ku końcowi.
Do domu już czas…
Wiem już co to jest uroda,
Radość, miłość i swoboda,
Mama, tata i rodzina,
Swoje gniazdo i dziedzina,
Słońce, drzewo, w lesie cisza,
Łąka, serce, polne wonie,
I pełne dobroci dłonie,
Miłość taty, miłość mamy.
Kocham siebie i świat cały.
Swoboda…
W sercu rozumności w prawdziwej mądrości czyniącej pokój…
Kamil Cyganik
Fot. PG