MCK SOKÓŁ TV

Festiwal IUBILAEI CANTUS | spot promocyjny

XXIV Sądecki Festiwal Muzyczny IUBILAEI CANTUS - PRO PATRIA SEMPER

Odsłon1835Zobacz więcej ...
IV Kongres Kultury Regionów

IV Kongres Kultury Regionów - zwiastun

Odsłon2049Zobacz więcej ...
8. Festiwal KinoJazda 2018 - relacja

8. Festiwal KinoJazda 2018 - relacja

Odsłon1848Zobacz więcej ...
Koncerty Wolności - relacja

9 września w pięciu miejscowościach Małopolski: Brzesku, Dobczycach, ...

Odsłon1983Zobacz więcej ...
IV Zjazd Karpacki

IV ZJAZD KARPACKI w 80. rocznicę Święta Gór w Nowym Sączu - wydarzenie ...

Odsłon2177Zobacz więcej ...

Maraton Tour de Święto Dzieci Gór

Maraton Tour de Święto Dzieci Gór

Etap I: Z Nowego Sącza do Krempach
Dzień, jakiego jeszcze na Święcie Dzieci Gór nie było. Maraton koncertowy, cztery zespoły i dwie zapowiedzi na piątek.
Od pierwszych chwil wydaje się, że dziś wszystko będzie inaczej. Na scenie pojawia się… No właśnie że nie Józek Broda. Z ciemności wyłania się mały Spiszak, siada na brzegu sceny, rozwija sznurek z patyka, ze słoika wyciąga przynętę. Zarzuca. Zamiera.
Trombita.

 Jasiek nad krętym potokiem łowi ryby. A jak się ryby łowi to trza być cicho, bo nic z tego nie będzie… No chyba że się woła „Hej! Hej!”, tego ryby nie słyszą. Tylko rozmowy na widowni.
Dziewczęta hebeją na most. Jakoś tak w niebywałym porządku, bo parami. Woda tak czysta, że wszystkie ryby widać.
Kółeczko blisko 20 dziewcząt aż furga, zabawa za zabawą,  aż się Jasiek wkurzył i kozał, coby nie hałasowały, bo mu ryby płoszą. Ale wiadomo: „Nec Hercules contra plures”, czyli w wolnym tłumaczeniu „Gdy dziewcząt kupa, i Jasiek d…” Poszedł. Wrócił z odsieczą niemal wiedeńską. Chłopcy stanęli w obronie Jaśka, ale kiedy się okazało, że chłopak trochę pokonfabulował, co mu tam dziewczęta zrobiły, autorytet nieobecnej mamy zawisł nad całą sytuacją jak miecz Damoklesa. Jasiek wybłagał u Agnieszki na kolanach, że nie powie niczego rodzicielce.
Stanęło, że będą się bawić w to, co chcą dziewczęta, jak chłopaków dziewczęta przeciągną. Przeciągnęły. Wciąż ich znacznie więcej. No i uciekała myszka przed kotkiem. I pewnie jeszcze wiele innych „babskich” zabaw pojawiłoby się na moście nad rzeką, gdyby Cwok nie przyszedł z kapelą.
A jaka to muzyka! Dorosły prymista, dorosła altowiolistka, ale dwóch chłopaczków na skrzypcach i najmniejszy na małych basach, które choć małe, to i tak go przerastają. Nie wiadomo na co patrzeć: na ten ciepły, ujmujący muzyczny obrazek, czy wirujących MAŁYCH TONECNIKÓW z Kremapach.
Jakże urzekające i przecież naturalne jest to, że każda z dziewcząt ubrana inaczej, choć przecież wszystkie w ten sam krój. Krótkie, kwieciste spódnice, ale każda inna, obcisłe gorseciki, ale każdy inny. Łączy je biel bluzeczek i fartuszków, ale przecież każdy z nich inaczej haftowany. Bo przecież każda dziewczynka chce wyglądać wyjątkowo!
Inaczej chłopcy, jak armia: białe portki i koszule, zielone kamizelki, czarne kapelusze z czerwonymi wstążkami. Wszystko niemal takie samo. Oni nie musza się różnić, oni mają czuć siłę grupy, siłę przynależności.
A jak dziewczęta tańczą „Malorza”, to chłopaki skupieni na tym, co męskie: na wielkości ryb w rzece i ich potencjalnym smaku. Ale to chwilę tylko, bo przecież obtańcowywanie dziewcząt, to też męska rzecz.
Na koniec śpiew, a wcześniej podziękowanie piękne muzyce, która zagrała wszystko, czego zechcieli. Może by kiedyś powiedziała „nie” na jakąś prośbę? Taki pomysł na dramaturgię sceniczną.


****


Etap II: z Krempach do Bania Luki
To idzie MLADOST, idzie z Bośni i Hercegowiny, choć to Serbowie z Bania Luki.
Na scenę wchodzą dziewczęta, spokojnie, powłóczyście. i… niezwykła scena. Taniec bez muzyki, a po chwili śpiew. Gdy taniec nabiera tempa, a nogi mocniej łomocą o deski, pojawia się jeszcze jeden dźwięk, to uderzają o siebie duże cekiny w naszyjnikach dziewcząt.
Młodzi mężczyźni stoją z tyłu. Patrzą, bo to dla nich i ten taniec, i śpiew. Ale przychodzi czas zmiany. Również oni dźwięczą metalowymi kółkami, które jak ordery zdobią ich pierś. Teraz razem. Zmiana kroku na komendę. I łączą się w pary, jakby od samego początku taki właśnie przyświecał im cel. To chyba najdłuższy taniec bez muzyki, jaki widziała scena Święta Dzieci Gór.
Dziewczyna. Nie wypatrzyła, kogo chciała. Zanurzyła się w smutku. Na szczęście z otchłani (dziś powiedzielibyśmy) depresji, wydobył ją pasterz. Grupa pasterzy, którzy udowodnili, że nihil novi w dziecięcych zabawach. Dwóch zagrało w „bejzbol”, czy jego pasterską odmianę, dwóch popróbowało się na rękę, czterech pobawiło się przez chwilę w salonowca. W tany ruszyli, gdy na scenę weszły dziewczęta.
Dramatyczny moment. Jedna z nich chwyta się za kostkę. Nie mogą jej pomóc koleżanki, nie mogą chłopcy… no może poza tym jednym, który samym swym pojawieniem czyni cud. Dziewczyna idzie w tan. Zaprawdę wielką moc ma lekarz na „M”. M jak… sami wiecie, co.
Od dłuższej już chwili wszystko dzieje się w rytmie bębna i do muzyki trzech akordeonów. Zeszli tak nagle, zaskakująco. Za nimi zeszła tablica i flaga… Po chwili wróciła tablica i flaga, a po kolejnej również i Serbowie. W znacznie większej grupie, również młodszych dziewcząt i chłopców.
Scenę wypełnił śpiew. A po chwili taniec, ten charakterystyczny: małe kroczki w kręgu. Taniec, który od pierwszych chwil na Rynku podczas koncertu inauguracyjnego rodzi pytanie u tych pamiętających film „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”: gdzie Franek Dolas? Jakoś tak mocno kojarzy się z epizodem wśród jugosłowiańskich partyzantów.
W ostatnim tańcu ta niezrozumiała, ale budząca uśmiech scena, gdy najwyższy chłopak bierze na ramię najmniejszą z dziewcząt, ale potem tańczy już z niemal równą sobie.
A ów taniec dobranej pary, idącej z nadzieją w przyszłość, kończy występ bośniackich Serbów.


****
 

Etap III: z Bania Luki do Rzeszowa
BANDOSKA z Rzeszowa jest tym zespołem bardziej pogórskim niż górskim, którego występ umożliwia regulamin Festiwalu. Bo przecież w nazwie pierwsze jest słowo Dzieci, a dopiero potem Gór. Dobrze jest zobaczyć również i inny folklor.
Małe dziewczynki śpiewają o czarnych jagodach (co już świadczy o odległości od naszych gór obrosłych borówkami). Nie dane im jednak zbyt długo siedzieć. Chłopcy z propozycjami wspólnych zabaw przerywają dziewczęcy śpiew.
„Koło młyńskie”, „Gąski, gąski do domu” poprzedzone wyliczanką, bo wielu chce być wilkiem i wiele chce być matką.
Nieś mnie konicku nieś,
Przez tę rzeszowską wieś
Przez góry doliny
Do mojej krainy.

To śpiew starszych dziewcząt pięknie, świątecznie ubranych. Cymbalista i skrzypek grają do śpiewu. Śpiewu, który niestety wchodzi w przykrą kakofonię z gwarem zespołów za sceną, zespołów, których przecież dziś jest dwa razy więcej.
Kapelę uzupełniają drugi skrzypek i basista, a grupę dziewcząt - chłopcy, których śpiew trafił właśnie w najtrudniejszy dla rozwoju męskich głosów okres.
„W moim ogródecku”, solowy dźwięk skrzypiec dziewczynki, która z koleżanką pojawiła się na scenie. Potem obie śpiewają. Tak już trochę estradowo.
Jak niezwykle dyskretnie wśród tańczącej młodzieży, pięknie ubranej w rzeszowskie stroje, pojawiają się, tańczą, a po chwili znikają najmniejsi, ubrani w len chłopcy i dziewczynki.
Choć głosy giną w przestrzeni sali, taniec przykuwa oczy. Powiewają w „Polce” spódnice dziewcząt i kamizelki chłopców. I znów wśród starszych - ci najmłodsi. Inicjują taniec, chwilę wirują wszyscy, młodsi siadają z boku, znów pozostawiając scenę starszym. Uczą się.
A kiedy na scenie wirowali rzeszowianie, do miejsc Rady Artystycznej i instruktorów podszedł chłopak z zespołu serbskiego. I poczęstował jakowąś słodką krajanką. A w jego oczach było coś takiego… taka radość… i dobroć. Ja to spojrzenie zabieram ze sobą. I zabieram serce, jakie włożyły w swój występ – mimo jeszcze pewnych niedoskonałości technicznych – dzieci z Rzeszowa.


****
 

Etap IV: z Rzeszowa do kraju Basków
Poczucie tożsamości narodowej. Motyw, który od samego początku obecny jest, a nawet dominujący w obecności zespołu GERO AUXULAR DANTZA TALDEA. To Baskowie, którzy - mieszkając po części w Hiszpanii, po części we Francji - nie czują przynależności do żadnego z tych państw. Oni są po prostu Baskami.
Już pierwszy taniec, w którego sercu wiruje baskijska flaga, świadczy o tym. Muzyka: werbel i dwa czistu, kojarzą się również jakoś tak rewolucyjnie. Niektórym z rewolucją francuską innym z wojną secesyjną w Stanach Zjednoczonych.
A krok tańców… taki jakby z menueta, częste wysokie wyrzucenia nóg. Wszystko razem, twarzą do publiczności, w grupie z drobnymi solowymi elementami. Wśród czerwieni spódnic, bieli bluzek, czerni kaftaników, uwagę przykuwa strój kilku chłopców, kojarzący się z naszymi paziami.
Na scenie robi się groźnie, niemal rewolucyjnie. Choć drewniane pałąki raczej z bronią się nie kojarzą, sztylety już tak, mimo, że w dłoniach dziewcząt. U nas „Matki, żony w mrocznych izbach wyszywały na sztandarach”, wśród Basków kobiety gotowe są widać chwycić za broń, chociaż przez białe chusteczki. Stylizacja walki na kije. Po niej znane już sprzed kilku lat zaplatanie wstążek wokół pala. Znów dźwięk uderzeń drewna o drewno, gdy grupa pojawia się z małymi drewnianymi tarczami i kijkami. Wciąż jakby dzieci szykowały się do wojny.
Taniec wokół kubeczka, zapewne nie pustego, gdzie kulminacyjnym momentem każdego z pięciu popisów jest znalezienie się przez chwilę… na kubeczku. W końcu przed każdą staje szklanka. I każda przez chwilę na szklance się znalazła. Taki to baskijski taniec nie ze szklankami a na szklankach. I to szklankach magicznych, bo - choć wydawały się napełnione wodą - nic się z nich nie wylewało. I słusznie, bo chodzi przecież o efekt a nie o efekciarstwo.
Na koniec wspólny taniec całej grupy jak zwykle pełen wymachów nóg i drobnych kroków na palcach. Wszystko w stronę widowni. Naznaczony z lekka dramaturgicznym wzniesieniem jednej z dziewcząt przez dwóch chłopców, a zaakcentowany gromkim „Hej!” z wzniesionymi w górę kułakami. Złożenie dłoni,  którego Józek Broda tak bardzo nie lubi. I słusznie, bo na całym świecie znaczy to samo. Już inaczej wyglądają dłonie radośnie pstrykające palcami, inaczej klaszczące… A tak właśnie zakończył się występ Basków. I nawet na niektórych zmęczonych twarzach pojawił się uśmiech.
Piękny gest, gdy dwóch chłopców wyprowadziło na scenę dwie muzyczki, byśmy i im mogli podziękować. Wreszcie to, czym Baskowie zachwycają od wczorajszego wieczoru. Sznur pędzący przez kulisy i widownię, zbierający dzieci z innych zespołów. Jeden z najpiękniejszych znaków kamractwa na Festiwalu.
META
 

KAMIL CYGANIK
Fot. Piotr Droździk

GALERIA ZDJĘĆ


 

Dodaj na Wykop Dodaj na Facebook Dodaj na Blip Dodaj na Flaker Dodaj na Śledzika
- A A A +
DrukujDrukuj
E-mailE-mail
Wróć ...
[X]

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi
ustawieniami przeglądarki. Warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies możesz określić w Twojej przeglądarce.